Wieloletni naganiacz Ryszard postanowił zostać myśliwym i zapisać się do naszego Koła.  W przerwie polowania, przy ognisku dopytuje Kolegów myśliwych co trzeba zrobić i jak to ma załatwić. Koledzy go informują, że musi przede wszystkim napisać podanie do Koła. Ryszard nie  wie jak się takie podanie pisze, więc prosi kolegów, aby mu pomogli je ułożyć. „Usłużni” Koledzy oczywiście mu pomogli i podanie z prośbą o przyjęcie na staż do Koła zostało złożone w Zarządzie Koła.

 

Pomijając jego część wstępną, czytamy opisany w podaniu fragment motywacji przyjęcia:

... zobowiązuję się wykonywać wszystkie polecenia Pana Łowczego i Zarządu Koła,

oraz dokarmiać wszelką zwierzynę leśną i ptactwo w wyjątkiem niedźwiedzi, albowiem nie posiadam własnej pasieki ani funduszy na zakup miodu ...

 

            Młody kandydat na myśliwego, bierze pierwszy raz udział w polowaniu zbiorowym. Jest pochmurny, mglisty jesienny dzień. Kandydat został poinformowany, że się ma odzywać do sąsiadów idąc w nagance, zostaje postawiony pomiędzy innymi doświadczonymi naganiaczami. Jest pierwszy w tym dniu miot, naganka rusza. Pomimo przeprowadzonego instruktarzu stażysta po kilku minutach pędzenia przestał się innym naganiaczom odzywać. Naganka pędziła miot po zboczu w szczytowe partie góry będącej mocno zamglonej. Kandydat wyprzedził linię naganki i po cichu przeszedł  we mgle obok stojących myśliwych i przez nikogo nie zauważony poszedł za linię miotu i powędrował dalej w obwód.

Na zbiórce po przepędzonym miocie stwierdzono brak jednego naganiacza i to jeszcze tak niedoświadczonego. Przerwano polowanie i wszyscy tyralierą ruszyli w poszukiwaniu zguby. Kandydat po przejściu dwóch gór i trzech dolin i około czterech kilometrów przypomniał sobie, że należy pokrzykiwać i nawzajem się nawoływać.

Dzięki temu nieszczęsny kandydat został odnaleziony po około trzech godzinach i to w czasie, kiedy już należało w tym dniu kończyć polowanie. Po polowaniu, kiedy myśliwi siedzieli w restauracji na piwie, stwierdzili: – Ten kandydat na myśliwego się nie nadaje, brak mu orientacji w terenie, a poza tym z nim wszystkie polowania kończyłyby się na pierwszym miocie!  Kandydat myśliwym nie został.

 

            Polowanie zbiorowe na obwodzie w Paleśnicy. W nocy spadł świeży śnieg, jest wspaniała ponowa, prowadzący polowanie zarządza tropienie. Zebrani myśliwi rozjeżdżają się po obwodzie, tropią, a po kilkunastu minutach spotykają meldując łowczemu wyniki tropień. Po kolei opolowywane są mioty w których bytuje zwierzyna. Brany jest trzeci miot w którym stwierdzono bytność dzików. Myśliwi obstawiają las, a naganka rozpoczyna pędzenie. W pędzeniu z naganką bierze udział kandydat na myśliwego, stażysta Józef.

Po kilku minutach wszyscy polujący, myśliwi i naganiacze słyszą donośny głos Józefa.

Uwaga dzik, gruby dzik, może zaatakować!

W kilka chwil później pada strzał, naganka dochodzi do linii kończąc pędzenie. Myśliwi schodzą się do szczęśliwego strzelca.

Na ścieżce leży dzik  „gruby dzik, który mógł zaatakować”  i przed którym przestrzegał wszystkich stażysta Józef. Warchlak ważył niecałe 20 kg.

 

 

 

 O błądzeniu po lesie

            Po zakończonym pędzeniu grupa myśliwych zebrała się na ścieżce przy potoku, a po sprawdzeniu obecności zapada decyzja o powrocie do pozostawionych samochodów. Nagle dochodzi do rozdźwięku, jedni chcą wracać idąc w dół potoku, a drudzy w górę, Rozpoczęta dyskusja przeradza się w kłótnię, którą ucina kolega Józef stwierdzając:

Ja stary doświadczony myśliwy, który zna te lasy jak własną kieszeń mówię wam, że najkrótsza droga do samochodów prowadzi w górę potoku. Chodźcie za mną!

Na taki nakaz wszyscy, starsi i młodsi potulnie ruszyli za starym myśliwym Józkiem.

Wiódł on wszystkich ścieżką w górę potoku, a potem po zboczu aż do miejsca gdzie sam się zorientował, że poprowadził całą grupę w złym kierunku. Doszli z powrotem do miejsca skąd trzy godziny wcześniej rozpoczęło się poprzednie pędzenie. Cała grupa tą samą drogą wracała, a jakby na pocieszenie był fakt, że schodzili zboczem i ścieżką przy potoku w dół. Łowcy w ten sposób przeszli niepotrzebnie odcinek około trzech kilometrów, a zaczepkom, docinkom i żartom z Józefa nie było końca.  Od tego czasu nieszczęsny Józek nigdy nie ośmielił się już stwierdzić:

Że jest starym doświadczonym myśliwym, który zna te lasy jak własną kieszeń!

 

            Po polowaniu wigilijnym przy ognisku, które odbyło się nad osiedlem w Krynicy i po połamaniu się opłatkiem oraz wypiciu kilku głębszych, dwóch starych doświadczonych myśliwych postanowiło nie schodzić do dworca na autobus miejski tylko iść do domu na przełaj ścieżkami lęśnymi. Jak postanowili tak zrobili. Dochodząc do skrzyżowania ścieżek zaczęli się kłócić w która stronę trzeba iść. Jeden chciał w prawo a drugi w lewo.

Jasiu! Ja stary leśniczy, wiem gdzie jestem, chodź za mną! - stwierdził Michał.

Ruszyli w prawo, a zdrowy rozsądek przyćmił wypity alkohol. Szli tak około dwie godziny cały czas się kłócąc który ma rację. Wychodząc z lasu stanęli i stwierdzili, że to przecież nie jest ich okolica. Rozpoznali, że są nad Tyliczem więc zawrócili z powrotem.

Przy pierwszym skrzyżowaniu ścieżek kłótnia w którą stronę iść rozgorzała na nowo. Jeden znów chciał w prawo a drugi w lewo. Po chwili postanowili: Michaś, przedtem zgodziłem się z tobą i poszliśmy w prawo teraz ty musisz się zgodzić ze mną i pójdziemy w lewo!  - powiedział Jan. Ruszyli w lewo i znów szli około dwie godziny, a w międzyczasie na niebie zabłysła pierwsza wigilijna gwiazdka i zrobiło się całkiem ciemno. Wychodząc z lasu stanęli i stwierdzili, że przez miejscowość którą widzą przed sobą przejeżdża pociąg, a przecież w ich okolicy nie ma pociągów. Wspólnie doszli do wniosku, że pomylili drogę i są nad Powroźnikiem. Zawrócili i już w milczeniu maszerowali po ciemku z powrotem kierując się ścieżkami leśnymi tak aby po lewej stronie słyszeć odgłosy miasta. Idąc znów około dwie godziny doszli do polany nad osiedlem w Krynicy, gdzie paliło się ich wigilijne ognisko, czyli wrócili do miejsca od którego rozpoczęli wędrówkę sześć godzin wcześniej. Teraz wędrówka okazała się o tyle łatwiejsza, że w międzyczasie wzeszedł księżyc i w jego świetle widać było dobrze drogę. Z osiedla dobiegały dźwięki kolęd, ale oni postanowili dalej kontynuować swój powrót lasem do domu, gdyż honor leśnika i myśliwego jako dobrych znawców tego terenu nie pozwolił im zejść do dworca na autobus. Maszerując przy świetle księżyca doszli do skrzyżowania ścieżek leśnych przy którym odbyła się pierwsza ich wspólna kłótnia. I tu również kłótnia ponownie rozgorzała od nowa, jak dalej iść. Jednak teraz postanowili się rozłączyć, aby każdy szedł do domu po swojemu, osobno. I tak pojedynczo prowadzeni przez

Św. Huberta doszli do swych domów. Po telefonicznym sprawdzeniu czy drugi też doszedł szczęśliwie do swego domu, przebraniu się bo byli całkowicie spoceni i skrajnie zmęczeni, zasiedli wreszcie z rodzinami do wigilijnego stołu, a było już dobrze po godzinie dwudziestej drugiej w nocy.

Opinii rodzin na temat ich powrotu z polowania wigilijnego ze względów etycznych nie ośmielam się przytaczać.