W lipcu 1959 r. pewien gospodarz z Tylicza przywiózł do mnie do domu młodą sarenkę , którą znalazł na łące bez opieki. Okazało się że stara sarna jej matka została zagryziona przez psy , które młodej nie wytropiły. Musiałem zająć się sierotą. Sarenka została nazwana Basia, była malutka , musiała być karmiona smoczkiem , chroniona przed psami aby jej nie zrobiły krzywdy. Miała zrobiony osobny kojec , a jak chciała iść na wybieg na ogród wyprowadzało się ją na sznurku. Jak trochę podrosła i psy się do niej przyzwyczaiły , chodziła luzem. Wszędzie jej było pełno , w domu i na ogrodzie , a jeżeli któryś z psów za bardzo jej dokuczał dostawał tęgiego kuksańca raciczką. Stała się ulubienicą całej rodziny , wszędzie jej było pełno . Moje siostry z Czyżyn przyjeżdżały specjalnie z wnuczkami aby te mogły bawić się sarenką w Krynicy .

Postanowiłem ją tak chować aby była możliwość adaptacji do warunków naturalnych. Nie chciałem aby wychowana przez nas sarna znalazła się w Ogrodzie Zoologicznym . Zamknięty kojec w którym się Basia wychowywała na początku , został przebudowany na kojec  otwarty aby mogła się swobodnie poruszać po ogrodzie.W kojcu jedynie wybudowałem zadaszenie , aby Basia mogła schronić się przed deszczem , słońcem , a w zimie śniegiem. Basia poruszała się swobodnie po całym ogrodzie , a nawet po okolicznych  łąkach. Żerowała na ogrodzie i odpoczywała pod drzewkami owocowymi ,  a do kojca wracała tylko wtedy jak chciała się schronić przed deszczem i na noc . Wybudowałem paśnik  i lizawkę z solą pod lasem , który napełniałem  przysmakami dla saren  , aby przynęcić dzikie sarny do których powinna dołączyć się Basia. Nasza sarenka korzystała z paśnika i lizawki , ale na noc wracała do kojca , zwłaszcza że rozpoczęła się zima.
Tak na wpół dziki sposób Basia przeżyła zimę , w dzień na ogrodzie , w lesie przy paśniku w nocy w kojcu. Jedynym łącznikiem z domem była codziennie rano wypijana butelka mleka , serwowana przez gospodynię  Marysię. Nastała wiosna , Basia zaczęła dziczeć , noce i dnie  spędzała w lesie , ale rano przywoływana przychodziła na codzienne mleko.
Kiedyś rano źle wybrała sobie drogę i rozpędzona biegiem na mleko wpadła do stawu.Zrobił się krzyk że się utopi , ale ona świetnie pływała. Musiałem ją ze stawu wyciągać. Prawie pełna adaptacja nastąpiła w lesie w okresie rui , moja Basia znalazła sobie kawalera , dorodnego rogacza , nie nocowała w kojcu i przestała przychodzić na mleko.Chodziła po ogrodzie , żerowała , wydawało się że wszystko jest normalne , ale nie podchodziła do ludzi i nie dawała się głaskać , a to dlatego że instynktownie czuła że ludzie głaszcząc ją pozostawiają na niej ludzki zapach co mogłoby odstraszać ją od innych saren, przestała zupełnie nocować w kojcu. Następna zima była już przeżyta prawie na dziko , chodziła po ogrodzie ale spała w lesie , żerowała przy paśniku jakby wiedząc że tam znajdzie zawsze coś dobrego. Reagowała na przywołanie , podchodziła bliżej ludzi , ale utrzymywała dystans. Sytuacja wyjaśniła się na wiosnę kiedy za dorosłą już sarną Basią zaczęła chodzić po ogrodzie malutka sarenka. Kilkakrotnie podchodziła blisko do mnie z młodą jakby pragnęła mi to maleństwo pokazać , pochwalić się nim. Obserwowałem moją Basię kilka lat , co roku miała młode , a jednego roku nawet dwa , świetnie zaadaptowała się do bytowania w środowisku naturalnym. Jedną niedogodnością tego faktu był stan zdziczenia , przestała podchodzić , łasić się czy chodzić za mną po ogrodzie. Jakby na pocieszenie była świadomość że udało się ja zaadoptować i mogła żyć w środowisku naturalnym.