O „złodziejach” zwierzyny!
    Pewnego pięknego słonecznego marcowego dnia Kolega Tadeusz Zachwieja leśniczy ze Szczawnika, a zarazem członek naszego Koła wraz z dwoma pracownikami leśnymi wybrał się do lasu cechować drzewo. W tym okresie śnieg był już częściowo stopniały, jedynie na północnych zacienionych zboczach pozostały jeszcze jego większe płaty. Leśnicy szli do Uroczyska Szczoby, a przechodząc obok Rezerwatu Leśnego „Żebracze” jeden z pracowników leśnych spostrzegł na zboczu góry na resztce śniegu jakąś rudą plamę. Wszyscy się zatrzymali, a patrząc zastanawiali, co tam leży. Postanowili wspiąć się po zboczu, aby stwierdzić, co też tam jest, a po zbliżeniu zobaczyli, że to ranna jeleń - łania mająca najprawdopodobniej przetrącony kręgosłup, gdyż na grzbiecie miała bardzo dziwną ranę jakby od uderzenia. Leżąca łania dogorywała, nie mogła się podnieść, jedynie próbowała unosić głowę patrząc z przerażeniem na otaczających ją ludzi. Widząc jej męczarnie kolega Tadeusz postanowił jej je skrócić. Nie mając ze sobą broni postanowił przy pomocy trzymających ją pracowników  podciąć jej tchawicę. W trakcie tych czynności w pobliskich zaroślach pracownicy leśni słyszeli jakieś trzaski gałązek i stąpania, ale myśleli, że to pewnie ciele chodzi w pobliżu i szuka rannej matki.


    W związku z tym, że tusza leżała na terenie obwodu sąsiedniego Koła Łowieckiego „Jaworzyna” z Muszyny, kolega Tadeusz postanowił wrócić do leśniczówki i powiadomić o zaistniałym fakcie Zarząd sąsiedniego Koła. Zawrócił do Leśniczówki, a pracownicy poszli do zaprzyjaźnionego wozaka po zaprzęg konny. Z Zarządem Koła z Muszyny Tadeusz  uzgodnił, że wozem pojadą pod tuszę, zwiozą ją do leśniczówki i tam wspólnie się zastanowią, co z nią dalej zrobić. Wszystkie te czynności zajęły im około dwie godziny i po takim okresie pojechali koniem pod tuszę łani. Wychodząc po zboczu góry po sztukę stwierdzili, że łani nie ma. Na resztkach śniegu widniały tropy łap niedźwiedzia, który przyszedł po tuszę łani, wziął ją pod pachę i poniósł do góry zboczem w gęstwinę lasu. Zapadła konsternacja, co dalej robić, czy iść za niedźwiedziem niosącym tuszę i próbować mu ją odebrać, czy go w spokoju zostawić. Pracownicy zaczęli namawiać leśniczego Tadeusza, aby wrócił  po broń do domu. Ale Tadeusz stwierdził, że nie może do niedźwiedzia strzelić, to po co mu broń. Postanowili iść za tropem niedźwiedzia pokrzykując i stukając kijami po drzewach, aby go odstraszyć. Po przejściu w ten sposób około trzystu metrów doszli do na wpół zjedzonych resztek tuszy łani. Niedźwiedź spłoszony krzykami i stukaniem przerwał posiłek i uszedł. Po dokładnym obchodzie okolicy kolega Tadeusz miał pełny obraz  zaistniałego dramatu łani jaki się tu rozegrał.     Niedźwiedź czatował na łanię za wykrotem i w momencie kiedy ona tamtędy przechodziła zaatakował. Ścigał ją około trzydziestu metrów i zdzielił przednią łapą w grzbiet rozrywając jej skórę. Łania się przywróciła, ale bardzo szybko poderwała  i zaczęła po zboczu w dół uciekać. Przebiegła około stu metrów, potknęła się, przewróciła, uderzając grzbietem w pień buka. Uderzenie było tak mocne, że przetrąciło jej kręgosłup. Niedźwiedź widząc, co się stało zbliżał się do rannej leżącej łani, ale w tej chwili pojawili się na drodze leśnicy, którzy zainteresowali się nią nie zauważając nadchodzącego niedźwiedzia. Miś cofnął się, ale krążył w pobliżu czekając na okazję dojścia do łani jak ludzie od niej odejdą. Słyszane przez nich stąpania i trzaski gałązek były wywołane nie przez cielę, jak myśleli, ale krążącego nieopodal niedźwiedzia. Odejście ich wszystkich od tuszy po wóz i konieczność zgłoszenia tego faktu był dla niego jedyną okazją podejścia i wzięcia jej dla siebie. Wystarczyło mu dwie godziny, aby w gąszczu spokojnie zjeść jej większą część. Wyjadł obydwie tylne szynki i jedną przednią oraz większość wnętrzności.
Wzięcie na wóz i przywóz do leśniczówki resztek łani było bez sensu i pozostawiono je w lesie. Na drugi dzień Tadeusz ciekawy, czy niedźwiedź wrócił, poszedł w to samo miejsce chcąc sprawdzić, co dalej stało się z tuszą łani. Po przyjściu na miejsce okazało się, że z łani pozostały już tylko resztki kości. Niedźwiadek najprawdopodobniej w nocy wrócił i dokończył ucztę.

Kolega Tadeusz Zachwieja mając odstrzał na jelenia byka pewnego październikowego poranka poszedł „Na rykowisko” na ambonę stojącą obok hali przy Kapliczce Św. Huberta. Zasiadł na niej o świtaniu i czekał, aż się jakiś byk pojawi. Szczęście mu sprzyjało i po opadnięciu porannych mgieł z lasu na polanę wyszedł na żer dorodny byk dwunastak.
Po jego dokładnym oglądnięciu przez lornetkę i ocenie Tadeusz podjął decyzję wykonania strzału. Oddał strzał, który byk pięknie zaznaczył, przewrócił się, ale po chwili się poderwał i uszedł w gąszcz. Niestety, kolega Tadeusz nie zdążył do niego strzelić drugim pociskiem.
    Tadeusz odczekał pół godziny, wypalił trzy papierosy i ruszył w las za postrzelonym bykiem. Jeleń dobrze lał farbą, więc trop był bardzo widoczny. Po przejściu około dwustu metrów przed idącym myśliwym zatrzeszczały krzaki, rozległ się tętent badyli, zalegający byk poderwał się i uszedł dalej do około pięcio - arowego młodnika.
    Myśliwy widząc, że pomimo, iż zwierz bardzo broczy farbą jednak nie padł, postanowił zostawić go na razie w spokoju, wrócić do domu w Szczawniku, wziąć ze sobą dwóch kolegów myśliwych, obstawić wspólnie lasek i rannego byka dostrzelić.
Na wykonaniu tych wszystkich czynnościach upłynęło około dwie godziny, zanim się koledzy zebrali, wzięli ze sobą psa, jak również sąsiada z koniem i wozem do zwiezienia tuszy. Dojazd do miejsca zalegnięcia jelenia zajął około trzy godziny. Obstawili lasek z rannym bykiem w środku. Na farbie i tropie wejściowym puścili psa, który jakby niechętnie ruszył w las. Po kilku minutach wrócił bez głosu przestraszony do myśliwego. Co się stało, czyżby jelenia w gęstwinie nie było, czyżby poszedł dalej.  Z zachowania psa wynikało że w lasku go nie ma. Zdezorientowany kolega Tadeusz postanowił iść po farbie i sprawdzić samemu gąszcz. Po kilku minutach przedzierania się gęstwiną doszedł do resztek strzelanego byka. Została z niego tylko głowa z wieńcem, trochę kości i skóra.
    Z pozostawionych śladów wynikało, że po przerwaniu przez niego próby dojścia do rannego byka i podjęciu decyzji powrotu do Szczawnika po pomoc, na rannego jelenia, zalegającego w młodniku zapolowała wataha wilków, które go tam dopadły, zagryzły i od razu przystąpiły do uczty. Po trzech godzinach z jelenia zostało tylko trochę kostek,                 a zdumionemu i wściekłemu Tadeuszowi pozostało tylko wsiąść głowę z wieńcem.
Wozak z koniem też się nie przydał.